Logo Joga Gliwice
Logo Joga Gliwice
Studio Jogi Artykuły
Studio Jogi Artykuły
Studio Jogi Artykuły

Refleksje po warsztatach pranajamy z Maciejem Wielobobem.

Jestem zamknięta w sobie, a moją introwertyczność sięga granic absurdalnej prefekcji- zamykam się nawet sama przedsobą. Jestem mistrzynią niewerbalizowania trudnych tematów. Tym nienazywaniem chowam moje demony głęboko w podświadomości. Dodatkowo zagłuszam je szybkim tempem życia, wychodząc z założenia (przyznaję, momentami głupiego i nielogicznego), że mamy tak ogromna siłę sprawczą, że dopiero zwerbalizowaniem powołujemy problemy do życia.


W codziennym życiu nie mam odwagi się wyciszyć, by nie dać szansy tym schowanym i uśpionym brzydalom wydostać się na powierzchnię. Dlatego bronię się przed sytuacjami, w których trzeba się zatrzymać i wsłuchać w siebie, a to właśnie zaproponował nam Maciej na warsztatach.


19 stycznia stawiłam jednak w Studio Jogi Izy Raczkowskiej. Szybko zorientowałam się, że moje obawy nie były bezpodstawne. Za warsztaty, których wiodącym tematem była pranajama zapłaciłam trudnym do zniesienia bólem mięśni pleców, utrzymującym się jeszcze kilka dni po spotkaniu, rozdrażnieniem i trudnym do określenia niepokojem. Na szczęście kończąc spotkanie Maciej zwrócił uwagę, byśmy nie oceniając pojawiających się wrażeń przyjrzeli się im i przyjęli je jako cenne źródło wiedzy o nas samych. Uwaga ta sprawiła, że warsztaty pozostaną w mej pamięci nie jako uwierające i wprawiające z zakłopotanie wspomnienie bólu psychofizycznego, ale jako jedna z najlepszych lekcji jogi, samopoznania i pokory jakie było mi dane odebrać. Po ochłonięciu udało mi się odsiać z chaosu kłębiących się nieprzyjemnych doznań, wyrażonych przeważnie niezbyt cenzuralnymi słowami kilka wniosków. Refleksje owe, jakkolwiek również niezbyt przyjemne, stanowią doskonałą podstawę do pracy nad sobą.


Pierwsza konkluzja dotyczy rzecz jasna dyskomfortu fizycznego. Po przemyśleniu przebiegu warsztatów zdałam sobie sprawę, że nasilający się ból ciała wiązał się nie tylko z przedłużającym się nieruchomym trwaniem w jednej pozycji i że to nie on leżał u podstaw narastającej frustracji. Przeciwnie ? był on raczej uzewnętrznieniem lęku przed wyłączeniem systemów kontrolnych superego, efektem uruchomienia obronnej reakcji „uciekaj albo walcz”, powodującej podświadome spinanie mięśni.


Analizując przebieg spotkania odkryłam, że ból nasilał się wraz ze wzrostem abstrakcyjności przedmiotu koncentracji, kiedy coraz trudniej jest utrzymać na wodzy galopujące myśli.


Zaczęło się całkiem niegroźnie – cyklem asan, który miał nam pomóc skoordynować oddech z ruchem, oraz przygotować układ oddechowy na dalszą praktykę. Dalsze ćwiczenia oddechowe sensu stricto też nie wydawały mi się straszne. Wydłużanie fazy wydechu z pomocą metronomu, w którym zadanie było bardzo konkretne, umysł angażowany był wyłącznie do liczenia, a ponadto trzeba było zachować czujność, przypominało mi jakąś dziecięcą zabawę i sprawiło nawet pewną frajdę.


Później przeszliśmy do ćwiczeń, w których oddechowi towarzyszyła koncentracja. Do momentu, kiedy koncentrowaliśmy się na konkrecie- własnym ciele, kolorze czy kształcie, czułam się komfortowo. Z czasem jednak, gdy przedmiot koncentracji stawał się abstrakcyjny nasilał się mój niepokój i zniecierpliwienie. Gwoździem do trumny było dla mnie oddechowo-oczyszczające ćwiczenie Oddech pięciu żywiołów, a w nim etap, na którym mieliśmy wsłuchać się w siebie i otworzyć się na przypływające wrażenia. Spuszczone ze smyczy wiecznej samokontroli złe emocje wylazły na powierzchnie i mimo, że nienazwane, wywołały bardzo niemiłe psychofizyczne doznania. Na szczęście resztki kontroli nie pozwoliły mi dać się ponieść tym wrażeniom, bo zebrani mieliby okazję być świadkami dramatycznego przedstawienia w postaci klasycznego przełomu emocjonalnego.


Wniosek o związku abstrakcyjności z pogłębieniem dyskomfortu fizycznego może się wydawać nieco naciągany- wszak scenariusz warsztatów był tak ułożony, że obydwa czynniki szły w parze: czym dłużej trwaliśmy, tym bardziej abstrakcyjne stawały się przedmioty koncentracji, a wraz z tym ja co raz bardziej cierpiałam. Jednakże w ostatnich, zamykających zajęcia ćwiczeniach oddechowo-koncentracyjnych, w których pracę oddechową łączyliśmy się z wizualizacją kształtów geometrycznych (każda faza oddechu wizualizowana w postaci jednego boku figury) udało mi odnaleźć wygodną pozycję i utrzymać ten komfort aż do końca. Gdy wróciliśmy do wizualizowania w miarę konkretnych obiektów (trójkąty i kwadraty), a umysł był częściowo zajęty liczeniem i dociskaniem palców nagle udało mi się odzyskać spokój ducha i ciała.


Kolejną kwestią, która wprawiła mnie w rodzaj bezradnego zakłopotania podczas ćwiczenia „Oddechu pięciu żywiołów” było „nienazywanie” wrażeń, „niekonkretyzowanie” odczuwanej przez nas stabilności czy płynności. Jestem klasycznym przykładem człowieka Zachodu – jak większość z nas odczuwam potrzebę nazywania wszystkiego, czując, że słowa dają mi swoistą kontrolę nad światem. Dlatego trudno było mi zwalczyć pokusę werbalizowania pojawiających się wrażeń. O ile z łatwością wizualizowałam kolory i kształty lub koncentrowałam się na danym punkcie o tyle frustrację i zniecierpliwienie wywoływało obserwowanie czegoś abstrakcyjnego bez zamieniania go w oswojone pojęcie, wkładania do jakiejś kategorii znaczeń.


No i mój ostatni wniosek, również związany z Oddechem pięciu żywiołów – lepiej nie przystępować do wykonywania tego ćwiczenia, gdy odczuwa się w sobie złość, przygnębienie lub ogólnie jest się w nie najlepszej formie psychicznej. Początkowe rozdrażnienie, spotęgowane frustracją związaną w przebywaniem w jednej pozycji może przerodzi się podczas wizualizacji czerwonego koloru i wzbierającej energii w falę gniewu, a w końcu smutku i bezradności. Próba kontrolowania tych emocji prowadzi zaś do obronnego napięcia mięśni i „zaciśnięcia” całego ciała.


Iyengar w „Świetle Jogi” opisując rolę asan pisze: „Poprzez praktykowanie asan jogin przezwycięża ciało i czyni je odpowiednim narzędziem dla ducha”. Akrobacje i fizyczna strona jogi, które większość początkujących adeptów (do grona których po przeanalizowaniu lekcji wyciągniętej z warsztatów muszę się z pokorą zaliczyć) najbardziej pociągają, są jedynie środkiem do celu. Celem tym jest osiągnięcie kontroli nad ciałem i takiej „formy fizycznej” która pozwala na opanowanie umysłu. Najprostszym przejawem tego stanu jest umiejętność wygodnego trwania w pozycji bez bolesnego absorbowania naszej uwagi. Opanowanie ciała daje umiejętność „oddzielenia” naszej świadomości od zewnętrznej powłoki, pomaga również otworzyć się na pojawiające się odczucia i wibracje.


Tego otwarcia na wrażenia próbował nauczyć nas Maciej, jednak ja zamknięta w skorupie swego obolałego ciała nie byłam w stanie się na temu sprostać. Podsumowując – pomimo, że na co dzień karmię się dumą z opanowania karkołomnych akrobacji, o których wykonaniu w przeszłości nawet nie marzyłam, to po sobotnim spotkaniu z Maciejem i pranajamą przyznaję z pokorą (ale bez zakłopotania), że wciąż jestem na samym początku mojej jogicznej drogi.

Tagi wpisu