
zdj. Justyna Wesolowska & Mariusz Potyralski
Moje życie w ostatnich latach nabierało niesamowitego tempa. Niby niechcący, cichutko i powolutku, tylnymi drzwiami ta zawrotna szybkość zagościła u mnie na dobre. Niezapraszana i niechciana opanowała mój świat do reszty.
Zaczyna się dźwiękiem budzika przed szóstą. Potem budzę dzieci i przygotowuję je do szkoły. Robię śniadanie, kawę, makijaż w biegu i wychodzę na zajęcia. Jedna grupa rano i parę zajęć prywatnych, na które trzeba dojechać, szybko, szybciutko, bo daleko. Wracając pędem robię zakupy i odbieram dzieci. Mieszkam chwilę za miastem, więc dojazdy trwają. Obiad robię w biegu, bo mam niewiele czasu, a marzę o spokojnym wypiciu herbaty i o swojej praktyce. Ale tu czas przyśpiesza. Trzeba zawieźć dzieci na zajęcia dodatkowe, odebrać i wrócić, pomóc w lekcjach, spakować, wysłuchać i pocieszyć. Zapłacić rachunki, wypielić ogródek i zrobić pranie. Pozmywać, powycierać, poprasować i posprzątać. Po południu pojechać na zajęcia prywatne i na grupy. Wracam po dziewiątej lub dziesiątej i kładę dzieci. Potem na śpiąco Internet, TV lub książka… i dźwięk budzika.
Wielość rzeczy, którymi musimy się zająć codziennie, jest ogromna i wciąż rośnie! Samotne sterty mądrych książek czekają na przeczytanie, porzucone kursy językowe smętnie leżą na biurku. Zaniedbane strony internetowe odbijają się czkawką. Nienapisane artykuły i nieodpisane maile cichutko przycupnęły na ekranie. No i te smutne nieodbyte zabawy z dziećmi, niebyłe wyjścia do kina i niedoszłe wspólne wycieczki. Chciane niemożliwe spotkania z przyjaciółmi.
Wszystkie te oczekujące, niezrobione rzeczy, kiełkujące wyrzutami sumienia…
Dni mijały mi błyskawicznie tworząc jeden ciąg, z weekendami jako nieco jaśniejszymi przystankami.
Radzenie sobie z codzienną szybkością jest możliwe, ale pochłania to całą masę mojej energii. Praktyka asan zamiast rozładować napięcie w przeładowanym dniu często rodzi zmęczenie. Oddech gubi się, wzdychając. Medytacja jako lek na stres, frustrację i bezradność – deprecjonuje się nieubłaganie. Pozytywne myślenie jeszcze żwawe całkiem, ale bladziutkie takie jakieś z dnia na dzień się staje…
Kiedyś znajomy powiedział mi „jak masz za mało czasu, to dołóż sobie zajęć – czas się znajdzie”. Tak, tak – czas znajdował się do tej pory, że hej! Mój każdy następny dzień był bardziej pękaty, rozdęty i napięty niż poprzedni. No i pękło!
We mnie coś pękło… że to nie tak ma być! Że nie tak ma wyglądać moje życie! Że nie chcę i już!
Ale co teraz zrobić – rzucić to wszystko w cholerę i wyprowadzić się w Bieszczady?! Sadzić marchewkę i uczyć dzieci w domu?! Była taka opcja.
Proust kiedyś powiedział, że prawdziwe odkrycie nie polega na odnajdywaniu nowych lądów, ale na patrzeniu na stare w nowy sposób.
Dokonuję więc mojego wielkiego odkrycia, patrząc na stare w nowy sposób. W moim starym nowym życiu, odnajduję nowe nieznane drogi i wątki.
Nie da się tego przeprowadzić bezboleśnie… Trzeba sformatować życie od nowa.
Filozofia sankhji podaje, że cierpienie rodzi się w wyniku braku świadomości. Tak wiem, naczytałam się o tym mnóstwo. Ale dlaczego wiedząc to wszystko, mając niby świadomość rzeczy, zapędziłam się tak z kretesem… Patrząc z perspektywy chyba wiem. Paradygmatem świadomości jest sfera działania. Bez działania świadomość nie istnieje.
Za moją świadomością nie szło działanie, była czysto wyuczoną wiedzą. Nie wystarczy więc tylko wiedzieć, co trzeba zrobić – trzeba to robić.
Trzeba wybierać bardziej rozumnie niż kiedykolwiek. Poświęcić sporo czasu na dokonanie trafnych wyborów, na zrozumienie, co jest dla mnie ważne, najważniejsze. Należy odpowiedzieć sobie na wiele niefajnych i niechcianych pytań. Co jest ważniejsze: praca czy mąż? Dzieci czy własna praktyka jogi? Pieniądze czy spokój? Moja strona www czy wyjście z przyjaciółmi? Nauka angielskiego czy rodzinna kolacja? I cała masa innych? Jeśli zastanowić się dłużej, to okaże się, że odpowiedzi wcale nie są takie oczywiste! Ale i tak trzeba wybrać. Bo niewybieranie to też rodzaj wyboru, który znam doskonale, od zawsze.
Staram się wprowadzić do swojego życia faktyczne, świadome DZIAŁANIE. To wymaga czasu, bo musi ono dotyczyć wielu różnych poziomów. Zmiany w sferze wartości powinny pociągać za sobą konkretne zmiany w materii. Gdybanie nie wystarcza.
Mimo wielu trudności buduję salę do jogi i mieszkanie w jednym miejscu, aby nie dojeżdżać, zmniejszyć koszty i aby dzieci nie były same. Czas, który spędzałam w samochodzie, przeznaczę dla dzieci. Znalazłam fajnych ludzi, którzy mi pomogą w pracy, odciążając mnie jednocześnie. Zrezygnowałam z części zajęć, aby mieć więcej czasu dla rodziny. Zrezygnowałam z udziału w paru projektach, które mnie niepotrzebnie pochłaniały.
Codziennie świadomie wybieram i działam.
To proces. Bywa trudno, bo trzeba zerwać z rutyną, przestawić się na inne myślenie i zaryzykować.
Jednak dostrzegam już profity. Od nowa odkrywam siłę, różnorodność i piękno praktyki jogi. Rezygnując z całej masy rzeczy, zaczynam bardziej doceniać to co mam, to co zostało. Zaczynam zauważać, że działanie nie tylko jest naturalnym skutkiem świadomości, ale także rodzi nową, bradziej wartościową świadomość. Dzięki dokonywaniu trudnych wyborów staję się silniejsza. Mam poczucie sensu. Powoli, powolutku – bodaj pierwszy raz w życiu – zaczynam wiedzieć, dokąd zmierzam. Całkowicie świadomie.